niedziela, 23 maja 2010

Cholerne "zielone świątki"

Zorientowałem się dziś, że dla wielu osób było zagadką dlaczego sklepy tej niedzieli były pozamykane, jednak w pewne zażenowanie wprawił mnie dopiero fakt, że we wciąż jeszcze chrześcijańskim kraju (ponoć wręcz ultrakatolickim) są osoby, które dowiedziawszy się, że sklepy pozamykane, bo są "zielone świątki", wciąż nie miała bladego pojęcia co to za święto.

Otóż wiedzcie moi mili, że nie obchodzimy dziś żadnych "zielonych świątek". Obchodzimy dziś Święto Zesłania Ducha Świętego. I mówi to Wam człowiek wychowany w tradycji zielonoświątkowej, syn zielonoświątkowego pastora, absolwent zielonoświątkowego seminarium duchownego i ochrzczony wierny Kościoła o takiej samej nazwie. (Nazwie, której nie lubi, która jest zła, nieprawdziwa i wręcz wypaczająca wydarzenie, do którego założyciele tego ruchu religijnego się odwoływali) W każdym innym kraju święto to nazywa się pentekostalnym, pięćdziesiątniczym. W Pięćdziesiątnicę bowiem, czyli w pięćdziesiąt dni po Święcie Paschy, nastąpiło zesłanie Ducha Świętego.

Świętujemy Boże Narodzenie, jako Największy Cud - najdziwniejsze i najbardziej zagadkowe wydarzenie na Ziemi - Wcielenie Boga.

Świętujemy Zmartwychwstanie Naszego Pana, jako Najcudowniejsze Wydarzenie w dziejach ludzkości - Zmartwychwstanie Syna Bożego jako urzeczywistnienie zbawienia.

A zamiast Świętować Przyjście na Ziemię Trzeciej Osoby Trójjedynego Boga, świętujemy "zielone świątki", a o samej Tej Osobie Naszego Boga nie wiemy prawie nic. Śmiem twierdzić, że jest to największy dramat Chrześcijaństwa i jednocześnie poważne utrudnienie dla wielu z nas w naszej drodze wiary.

Duch Święty zszedł bowiem na Ziemię, zszedł do uczniów w Jerozolimie, i został na Ziemi. Nie wniebowstąpił. Nie opuścił nas ani na chwilę. Boży Plan Zbawienia w tym wydarzeniu osiągnął wymiar kompletnie niewyobrażalny - dostępne powszechnie stało się coś, co w historii było w zasięgu jedynie potężnych herosów wiary tj. Abraham, Mojżesz, Dawid, prorocy, Jan Chrzciciel. No dobrze, ale w zasadzie co?

Dzieje Apostolskie, z rozdziału 2.

(1) Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. (2) Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. (3) Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. (4) I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić.

(5) Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. (6) Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. (7) Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? - mówili pełni zdumienia i podziwu. (8) Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? - (9) Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, (10) Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, (11) Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże.


Duch Święty - obecność Boga we wnętrzu człowieka - obecność wyczuwalna emocjonalnie, wolicjonalnie, psychicznie, a mogąca manifestować się fizycznie - tj. w obrazie powyżej.

Nie chcę zarzucać Was mili czytelnicy "religijną gadką", ale wiedzcie, że obecność Ducha Świętego w moim życiu sprawiła, że wciąż jeszcze jestem tak gorliwym w prostocie swojego serca chrześcijaninem. Dar Wiary, który otrzymałem dawno rozmieniłbym już chyba na drobne, gdyby nie fakt, że jest przez cały czas w moim życiu obecna Trzecia Osoba Trójcy Świętej.

Ta obecność manifestuje się, ale nie jest to konieczne. Wszystko to, co wymieniłem przed manifestacją jest dla człowieka tak silne i przejmujące, że ta manifestacja staje się tylko jakby ujściem wewnętrznego przekonania o wielkości i wspaniałości Boga. Staje się wyrazem wdzięczności za tak potężne umocowanie tego Daru Wiary. Bo obecność Ducha Świętego w naszym życiu staje się właśnie umocowaniem - zabezpieczeniem, pieczęcią, kotwicą - naszej Wiary.

To Duch Święty sprawia, że nabieramy sił, że nabieramy inspiracji, że nabieramy nadziei do codziennej wędrówki przez życie. To obecność Ducha Świętego sprawia, że nasze życie chrześcijańskie może owocować - może owocować esencją chrześcijaństwa - miłością.

Wiedzcie, że manifestacje opisane w Dziejach Apostolskich są chlebem powszednim wiernych społeczności zielonoświątkowych. I dla wielu ludzi z zewnątrz są zagadką - czymś, co składają na karb zbiorowego emocjonalnego uniesienia - pojawiającym się w dużej jednorodnej grupie elementem jakiegoś religijnego zaślepienia.

Dziś jestem na dalekich obrzeżach środowiska, w którym się wychowałem. Dziś jestem z dala od strasznie egzaltowanego i emocjonalnego rytu pobożnościowego w którym dorastałem. Dziś wielu spośród moich niedawnych sióstr i braci odsądziłoby mnie od czci i wiary, gdyby mnie w Wielką Sobotę zobaczyło ze święconką u oo. Franciszkanów. Dziś wielu gorliwych zielonoświątkowców przecierałoby oczy ze zdumienia widząc mnie uczestniczącego z nabożnym przejęciem we Mszy Trydenckiej, albo po prostu żegnającego się przed krzyżem.

Ale mimo to, ja uparcie, bez względu na wszystko, ciągle i nieustannie, wbrew przeciwnościom z różnych stron, doświadczam obecności Boga NA CO DZIEŃ. A dzieje się to za sprawą Ducha Świętego.

Chwała Ci Boże Stwórco Wszechrzeczy. Chwała Ci Nasz Panie i Królu Jezu Chryste. Chwała Ci Duchu Święty, który jesteś pośród nas.

sobota, 22 maja 2010

Słowo do potrzebujących napisane 10.04

Do wszystkich, którzy obrali sobie drogę Prawdy. Do wszystkich, którzy w tym, co się wydarzyło widzą więcej, niż tragedię ludzką. Do nas wszystkich, dla których jest to tragedia naszego narodu o wymiarze głębszym niż śmierć naszego Prezydenta i wszystkich tych, którzy zginęli z nim. Ten głębszy wymiar - jak potężny cios kijem przez głowę - wbija nam w serca klin. Świadomość tego, że oto zginęli ludzie, którzy służyli Prawdzie, że zginęli ludzie, którzy tworzyli fundament naszych nadziei na normalność wykoleja wszystkie nasze myśli. Ta świadomość wykoleja myśli o przyszłości i uniemożliwia nam dzisiaj patrzenie z nadzieją na nasz kraj.

Ten głębszy wymiar może sprawiać, że czujemy się pokonani. Ale ten głębszy wymiar tej tragedii każe nam uświadomić sobie, albo przypomnieć, o co tak naprawdę chodzi - na co piszemy się wierząc w to, co robimy. "Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału..." pisze Św. Paweł do wierzących w Efezie, po czym tworzy jeden z bardziej sugestywnych obrazów tego, co jest niezbędne dla wierzących w Sprawiedliwość, dla naśladowców Ewangelii Miłości - obraz zbroi - jest tam pancerz sprawiedliwości, jest tarcza wiary, przyłbica zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże. Ale uzasadnienie potrzeby przywdziania tego wszystkiego, co tak naprawdę nas konstytuuje, jest absolutnie dla nas kluczowe - "Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału ..."

To jest też dziś główną refleksją dla każdego z nas. Te śmierci pokazują nam jasno - klarują obraz, jakkolwiek ciężko to teraz brzmi, jakkolwiek wiele ważą te słowa - walcząc o Prawdę, stawiając sobie za cel Sprawiedliwość i chcąc normalności, nie bojąc się haseł ze sztandarów tych, którzy zginęli na przestrzeni dziejów - w Katyniu, w Charkowie, pod Monte Cassino, w Powstaniu Warszawskim - traktując
poważnie nasze cele i idee na których nam zależy - pozbawiamy się złudzeń. Kurtyna opada.

Koniec z głupkowatymi uśmieszkami. Koniec z udawaną zadumą - koniec z udawanym patriotyzmem. Koniec z tymi, dla których to była kariera, rozrywka, zabawa. Przestają liczyć się Ci, którzy uczestniczyli w tym cyrku dla swoich miałkich przyziemnych krótkowzrocznych celów. To, co się wydarzyło obija nam szczęki. Powala. Ale nie nokautuje, choćby nie wiem jak mocno nam to wmawiały kłamstwa diabelskie.

"...powaleni, ale nie pokonani" mówi dziś do nas Żywe Słowo. Mówi to w konkretnym celu. Nie po to, żeby nas pocieszyć. Nie pocieszenia potrzebujemy. Potrzebujemy czegoś znacznie poważniejszego - ponoć jedno ze znaczeń greckiego parakletos, tłumaczonego jako pocieszyciel, to taki ktoś, kto dźga od tyłu włócznią maruderów - wypycha nią do walki, budzi z letargu. Nie wiem, czy to prawda, ale jeśli jakiegoś
pocieszenia dziś potrzebujemy, to tylko takiego.

"Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła". Pozbawieni złudzeń, "powaleni, ale nie pokonani" musimy odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie: Czy chcemy...

I tak nasza sytuacja nie wyglądała dobrze. Codzienność nas o tym przekonywała. Codzienność nas nierzadko przytłaczała. Obserwując uwiąd normalności, ucieczkę prawdy przed poprawnością, treści przed miałkością, czy szczerości przed udawaniem, pewnie niejednokrotnie wątpiliśmy w nasze działania, w nasze marzenia, w realizację naszych celów. Jak się przed tym obronić teraz? Nasz Pan, słowami Apostoła
Narodów mówi nam, że "kiedy jesteśmy słabi, wtedy jesteśmy mocni".

Jesteśmy sługami Prawdy - ona nie musi się niczego bać. Wiemy, że to co robimy, to w co wierzymy, daje Życie. Wiemy, że jesteśmy po jasnej stronie mocy. Mamy siebie nawzajem, i to, że jesteśmy otoczeni przez hordy piekielnych mocy niczego nie zmienia. Byliśmy tak samo otoczeni i przed tragedią prezydenckiego samolotu. To jest ten głębszy wymiar tego, co się wydarzyło. Teraz po prostu nie mamy złudzeń, na co się pisaliśmy, na co się piszemy. Bój ten, który toczymy, a który tak naprawdę dopiero przyjdzie nam stoczyć, będzie bojem o to, w co wierzymy - o Prawdę, bojem, którego finału możemy nie zobaczyć, ale którego wartość jest tym większa. Jesteśmy wybrani. Jesteśmy wybrani na trudne czasy dla Prawdy, na trudne czasy dla Miłości, dla Wiary i dla Nadziei. I choć trzewia skręca zło, choć wnętrzności trawi ból,
nie możemy, nie wolno nam o tym zapominać. "...powaleni, ale nie pokonani".